wtorek, 3 listopada 2015

Moje zakupy w Chinach i kolorowe takie tam do jedzenia :-)



     No i przeszły Helołiny, eh! A ja nie postraszyłam nic, a nic :-(
Rozchorowałam się i nie było komu wyć i się miotać opętańczo krwią bryzgając.
Nawet siły nie miałam by miotły dosiąść.
V. się zapytał kilka razy gdzie się tak przepięknie zaprawiłam, i gdy, już leżąc i kurując się sokiem z malin, pokręcił głową i znów padło pytanie to pękłam.
      Przyznałam się, że była śliczna pogoda, słońce, ciepło, i już ciut mnię gardło pobolewało, i se kupiłam zimniusie, prosto z chłodziareczki, smoothie marakujowo-mangowe ;-) Pyszne, moje ulubione i bez konserwy, cukrów i słodzików :-)
      Zimne było, nawet bardzo, to wyssałam buteleczkę do dna, na powietrzu i tak doszło do tego niepotrzebnego nikomu chorowania.
      No to kicham, kwękam, z nosa woda ciągle ciurczy. Ratunkowo mam przy ręce i przy nosie olej z norki.
Jakież to cudowne smarowidło, ratuje mój nos wytarty do cna i popękane usteczka krwawiące, hłe hł, helołinowe takie! :-)
Eh, człowiek duuurnyyy!

      Na pocieszenie, śniadanie stanowiła mała sałatka z pomidorków, do której dodałam mozzarellę grzesząc nabiału kawałkiem.
Nooo, zobaczymy, jak po pół rocznym odwyku od tego białego świństwa ,organizm zareaguje.
      Miałam nadzieję, że będzie mi to wszystko bardziej smakowało, chyba się zupełnie odzwyczaiłam, i dobrze, bo kusić zło nie będzie ;-P



 A rano, po dłuuugim oczekiwaniu, przyszedł telefoniczek piękny  z Chin :-)
Przyleciał, przypłynął, przytruchtał, przyczłapał i zasapał.
Land Rover Discovery V8

Ależ on ładniutki, tylko trzeba będzie go nieco podniszczyć i sczochrać by wyglądał bardziej lajtowo, hy hyy :-)

        Jak na razie jestem bardzo zadowolona,
zdjęcia robi beznadziejne, ale w końcu to nie aparat z obiektywem, a kawałek plastiku z mikro szkiełkiem, więc nie wymagam cudów, od takiego sprzętu absolutnie.
        Telefon ma nadawać i odbierać połączenia i to robi doskonale czyli spełnia to co do niego należy.  Aaaa, i karta do internetu Aero nie działa w tym telefonie, i to lepiej, bo internet kusić nie będzie niepotrzebnie :-)

       Mimo sporych gabarytów świetnie leży w malutkiej łapce, jest milusi w dotyku, taki gumiasty, mmmm :-) Cudeńko moje. No nadzieję miałam na kolor bardziej paściasty ale trudno, przeboleję ;-P

       Kabel do ładowarki śmieszny, gruby jak do telewizora :-)
aaa, i słuchawki do niczego, najgorsze barachło, ale to nic, z tego się nie strzela, to nie sprzęt dla audiofila, a telefon dla wojska, rolnictwa i na budowę czyli właśnie szczególnie przeznaczony dla mię, wiotkiej, małej zielonej żapki :-)

       Orzechy dobrze łupie, da się przybić nim gwoździa, lecz jeszcze nie przeszedł próby wody i lodu czyli zamrożenia w naczyniu wypełnionym wodą  :-)
No tak, hyh, zapomniałam nim walnąć o beton z 3 piętra :-( no chora jestem, mogłam w końcu zapomnieć :-)
Mam pomysł, pogotuję w garnku i usmażę na patelni, to będzie jazda! ;-P I jaki zapach!
        Czeka go jeszcze wiele prób, jutro wgram książki do słuchania i dzwoneczki do dzwonienia, które zrobiłam z ostrych kawałeczków "Curly Heads" - aż cała chodzę, tak pobudzają, do pogowania w siadzie za biurkiem i kiwania się jak stary baniak, idealnie doskonałe.
No i ma dzyndzla, a dzyndzel najważniejszy. Sie buja sie, szekla działa, kompasik raczej w celach ozdobnych niż nawigacyjnych ale jest dobrze. 
     Trzeba jeszcze będzie uszyć ubranko ślicznocie na chłodniejsze dni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz