niedziela, 29 listopada 2015

Niespodzianki :-)

       Moja największa radość wyczekiwana, płyta, w wersji limitowanej, z moim Podsiadełkiem kochanym :-)
       A w pudełeczku cudeńka: płyta, karteczki z odręcznymi tekstami utworów, karta z usb z dodatkowymi utworami i wąsikami Podsiadłowymi :-) badzik i tatuaż z Dawidem.
Druga niespodzianka to "Feblik" M. Musierowicz, czyli nowość dla wszystkich zagorzałych fanek i fanatyczek Pani M.M  :-)
         I co zabawne i  niesamowite, obie publikacje, miały premierę 6 listopada :-)
Więc czego chcieć więcej!? Ja już niczego do szczęścia nie potrzebuję, te prezenty przebiły wszystko, to jest mój Mikołaj i moja gwiazdka, o! :-)


Moje kokoty :-)


      W offisie ;-) pod półką, nazbierały się obok siebie trzy komputerki.
Najpierw położyłam, na nich, kotowym, stary gruby wełniany koc. Potem z boku dołożyłam koc polarowy, by tyłki i boczki kocie, nie lądowały oparte na nogach maszyny, i nie marzły.
Później doszedł kożuszek jako przykrywka na kocie grzbiety. Zazdrość, zazdrość!!! :-)
      Jak ja bym chciała poleżeć na takim legowisku, mmm, tyle, że się nie mieszczę w całości w to ciepłownicto kotowe :-(
Holender, a mnie zimno, znów kaloryfery wyłączyli niedobrusy grzewcze!



O o, jak się rozwala, myje i kokosi!  :-)

A tu winowajca, który po dokonaniu przestępstwa 
szybko i sprytnie schował się, przed burą i łajaniem, 
pod fotel i do worka po żwirku, by było bezpieczniej :-)

Moja walka z hashimoto


          Śniadanie - jajka sadzone, na pieczarkach z cebulką+szczypiorek,
do tego pomidory z zieloną pietruszką i dużą ilością oliwy z oliwek - które nie załapały się na fotkę


       Obiad - pieczarki, mieszanka warzywna (marchew, pietruszka, pory, brokuły), filety rybne.

 Danie miało być wykonane na parze, niestety nie mogłam skorzystać z bambusowego garnka do parowania gdyż skończył się pergamin, którym powinno się wyłożyć dno takowego naczynia.
    W roli garnka wystąpiło sitko do wyrobu szpetzli :-)

Pierwszą warstwą było 6 pieczarek, pokrojonych w grube plastry, na to ułożyłam warstwę warzyw

i rybkę surową jeszcze zamrożoną,
delikatnie posoliłam i posypałam chilli 

10 minut parowania i gotowe danie polałam oliwą z oliwek :-)

        Podczas diety hashimotowej powinno się spożywać 3 łyżki oleju kokosowego nierafinowanego dziennie. Trudno czasem wkomponować ten tłuszcz w posiłki i się go całkowicie w diecie pomija, a nie powinno się dopuścić do tego ;-)
        Dlatego wymyśliłam mieszankę: olej, kurkuma i miód, całość zalałam 1/2 szklanki gorącej wody, wymieszałam do rozpuszczenia się tłuszczu i szybko wypiłam :-)

Kolacja za to była rozpustna i kaloryczna, słodka jak diabli gruszka i banan :-)

niedziela, 22 listopada 2015

Amerykańskie czekoladki Reese's

Cytat dnia:
"kroszę plucz do toalety"


Składniki:
200g czekolady mlecznej
100g czekolady gorzkiej
1/4 szklanki cukru pudru
1/2 szklanki masła orzechowego
szczypta soli
1 łyżeczka pasty waniliowej lub jedna laska wanilii (wyskubać nasionka z całej laseczki)

Na filmiku metoda jak to zrobić :-)

       Moje czekoladki robiłam w foremce do lodu, i te czekoladki są malutkie na jeden kęs ;-) Gdy zabrakło miejsca w foremce zrobiłam kilka w papierkach do muffinów. Nie mam stosownych narzędzi więc całość wykonałam przy pomocy małej łyżeczki, oj przydałby się maleńki pędzelek z silikonu, moje duże nijak się do tych czynności nie nadają :(
     30 minut i roboty wraz z oczekiwaniem aż porządnie zastygnie czekolada i można się poczuć jak amerykanin albo nawet i jak amerykanka, znaczy jak tapczan :-)
Czekoladki mega super hiper wypasione i pyszka, słony smak, przełamany słodką czekoladą.
       No i nie byłabym sobą gdybym nie pomarudziła ;-P dla mnie jednak były zbyt słodkie następnym razem zrobię w samej gorzkiej czekoladzie :-)
       V. po ugryzieniu, zerwał się wraz z całym biurkiem i wykrzyknął w zachwycie "KOCHAM CIĘ!!!!" aż się wystraszyłam, haha.
Dla Niego te czekoladki były niespodzianką, zrobiłam cichaczem gdy obiad konsumował, hyhy, więc się nie spodziewał takiego deseru :-)
       Wniosek: jak mężczyźnie niewiele potrzeba by mógł poczuć się jak w niebie, my kobiety za  to wybredne jesteśmy za bardzo :-)

Czekoladki po wyjęciu z lodówki

Duży format

 i maleńkie
te czarne kropki to nie mrówki, a moja laska, waniliowa znaczy :-)



zdjęcie oryginału

A to nie, to nie ciasteczko, a sos z kaczki zamrożony 
dziś na jutro robię goloneczki indycze :-)



:-)


piątek, 13 listopada 2015

Falafele z ciecierzycy i suszonego bobu

Cytat dnia:
"Zgadzam się , kicz. Ale jeden wniosek wyciągnąłem: umięśnione ciało mężczyzny jest dużo ładniejsze od kobiecego (umięśnionego). Baba ma być gładka i mięciutka :)"


 Roboty nad tym od groma,
 huh, przepisu mi się nie chce nawet wpisać,
 może jutro :-)




poniedziałek, 9 listopada 2015

Naturalna, domowa chałwa słonecznikowa

     Po chałwach sezamowych pokusiłam się na chałwę ze słonecznika i to był rewelacyjny pomysł. Smak niebanalny :-) za to przygotowanie i składniki banalne, czas wykonania - 5 minut :-)

słonecznik łuskany
miód najlepiej ze znajomej pasieki
bakalie 

      Słonecznik lekko podprażam na suchej patelni, studzę go, mielę w młynku lub melakserze.
Następnie mieszam z miodem, długo mieszam tak by się całość zestaliła i przypominała plastelinę, sklejam byle jak w nieregularną kulę, układam na folii i wałkiem rozprasowuję na grubość około 1,5-2cm, posypuję bakaliami, najładniej wyglądają pistacje, dodać można orzechy ziemne, rodzynki, żurawinę.
   Jako że wszystkie orzechy zostały pożarte dałam jedynie rodzynki.
Pomagając sobie folią zrobiłam roladkę, mocno ją ubijam i turlam jak kiełbaskę, potem lekko przygniotłam od góry, zawinęłam szczelnie w folię i odłożyłam do lodówki by stężała i zrobiła się twardsza. Po 30 minutach już można pokroić w idealne plasterki.
Chałwa jest genialna, bez cukru glukozowo-fruktozowego, mąki i innych sztucznych wspomagaczy smaku, samo zdrowie, na zdrowie :-) Tylko najgorsze jest to, że znika szybciej niż się ja robi :-)

Chałwa zniknęła w mgnieniu oka, więc na drugi dzień zrobiłam sezamową to i zdjęcia sezamowej zamieszczam :-)
 Aaaa, i czas przygotowania takiej chałwy to aż 5 minut :-)


Rozwałkowanie masy na woreczku foliowym

Zwijanie woreczkiem roladki

No i tak to wyszło
 
znów zawijam i staram się ukształtować idealną

A tu produkt finalny na chwilę ląduje w lodówce, 
chwilka czasem krótsza, czasem dłuższa, no raczej bardzo krótka :-) 
Smak obłędny :-)

Kaczka jesienna z jabłkami

       Przywitał mnie bardzo pochmurny poniedziałek, deszcz, mglisto, bryh!
Ale, że w niedzielę kupiłam kaczuchę, która czekała na mnie przez noc w lodówce od razu mi się humor poprawił, i nie sposób było wytrzymać żeby nie dobrać się do tej kaczuszki :-). Rano, gdy tylko wstałam, czyli po południu, wzięłam się za ptaszynę. Od pierwszych chwil w piecu zapach był obłędny, i jak tu wytrzymać przez 2,5 godziny w tej woni cudownej, ale jakoś dałam radę :-)


2-2,5kg kaczki
4 duże zęby czosnku
2 duże kwaśne jabłka (szara reneta albo granny smith)
sól
majeranek
pieprz

      Kaczkę natrzeć, przeciśniętym przez praskę, czosnkiem, oprószyć solą, pieprzem i majerankiem.
Zawinąć w folię i zostawić w lodówce na noc, a jeszcze lepiej na 24 godziny.
Następnego dnia, rozgrzać piekarnik do 140 stopni i zabrać się do przygotowania nadzienia.
Kilka kwaśnych jabłek (szara reneta) obrać, pokroić w ósemki, można tez pokroić w kostkę. Jabłka posypać majerankiem i lekko sola i włożyć do tuszki kaczki.
     Piec przez godzinę, od czasu do czasu polewając kaczkę powstałym tłuszczem. Po godzinie przewrócić ptaka na drugi bok, po drugiej godzinie pieczenia ułożyć w naczyniu, z pieczącą się kaczką, kawałki cebuli, selera naciowego, podgotowanych na półmiękko ziemniaków lub innych warzyw i owoców i piec jeszcze przez 20-30 minut przestawiając temperaturę na 220 stopni.
     Gdy kaczka jest gotowa, wyłączyć piekarnik i zostawić w nim kaczkę na 15 minut.

wtorek, 3 listopada 2015

Moje zakupy w Chinach i kolorowe takie tam do jedzenia :-)



     No i przeszły Helołiny, eh! A ja nie postraszyłam nic, a nic :-(
Rozchorowałam się i nie było komu wyć i się miotać opętańczo krwią bryzgając.
Nawet siły nie miałam by miotły dosiąść.
V. się zapytał kilka razy gdzie się tak przepięknie zaprawiłam, i gdy, już leżąc i kurując się sokiem z malin, pokręcił głową i znów padło pytanie to pękłam.
      Przyznałam się, że była śliczna pogoda, słońce, ciepło, i już ciut mnię gardło pobolewało, i se kupiłam zimniusie, prosto z chłodziareczki, smoothie marakujowo-mangowe ;-) Pyszne, moje ulubione i bez konserwy, cukrów i słodzików :-)
      Zimne było, nawet bardzo, to wyssałam buteleczkę do dna, na powietrzu i tak doszło do tego niepotrzebnego nikomu chorowania.
      No to kicham, kwękam, z nosa woda ciągle ciurczy. Ratunkowo mam przy ręce i przy nosie olej z norki.
Jakież to cudowne smarowidło, ratuje mój nos wytarty do cna i popękane usteczka krwawiące, hłe hł, helołinowe takie! :-)
Eh, człowiek duuurnyyy!

      Na pocieszenie, śniadanie stanowiła mała sałatka z pomidorków, do której dodałam mozzarellę grzesząc nabiału kawałkiem.
Nooo, zobaczymy, jak po pół rocznym odwyku od tego białego świństwa ,organizm zareaguje.
      Miałam nadzieję, że będzie mi to wszystko bardziej smakowało, chyba się zupełnie odzwyczaiłam, i dobrze, bo kusić zło nie będzie ;-P



 A rano, po dłuuugim oczekiwaniu, przyszedł telefoniczek piękny  z Chin :-)
Przyleciał, przypłynął, przytruchtał, przyczłapał i zasapał.
Land Rover Discovery V8

Ależ on ładniutki, tylko trzeba będzie go nieco podniszczyć i sczochrać by wyglądał bardziej lajtowo, hy hyy :-)

        Jak na razie jestem bardzo zadowolona,
zdjęcia robi beznadziejne, ale w końcu to nie aparat z obiektywem, a kawałek plastiku z mikro szkiełkiem, więc nie wymagam cudów, od takiego sprzętu absolutnie.
        Telefon ma nadawać i odbierać połączenia i to robi doskonale czyli spełnia to co do niego należy.  Aaaa, i karta do internetu Aero nie działa w tym telefonie, i to lepiej, bo internet kusić nie będzie niepotrzebnie :-)

       Mimo sporych gabarytów świetnie leży w malutkiej łapce, jest milusi w dotyku, taki gumiasty, mmmm :-) Cudeńko moje. No nadzieję miałam na kolor bardziej paściasty ale trudno, przeboleję ;-P

       Kabel do ładowarki śmieszny, gruby jak do telewizora :-)
aaa, i słuchawki do niczego, najgorsze barachło, ale to nic, z tego się nie strzela, to nie sprzęt dla audiofila, a telefon dla wojska, rolnictwa i na budowę czyli właśnie szczególnie przeznaczony dla mię, wiotkiej, małej zielonej żapki :-)

       Orzechy dobrze łupie, da się przybić nim gwoździa, lecz jeszcze nie przeszedł próby wody i lodu czyli zamrożenia w naczyniu wypełnionym wodą  :-)
No tak, hyh, zapomniałam nim walnąć o beton z 3 piętra :-( no chora jestem, mogłam w końcu zapomnieć :-)
Mam pomysł, pogotuję w garnku i usmażę na patelni, to będzie jazda! ;-P I jaki zapach!
        Czeka go jeszcze wiele prób, jutro wgram książki do słuchania i dzwoneczki do dzwonienia, które zrobiłam z ostrych kawałeczków "Curly Heads" - aż cała chodzę, tak pobudzają, do pogowania w siadzie za biurkiem i kiwania się jak stary baniak, idealnie doskonałe.
No i ma dzyndzla, a dzyndzel najważniejszy. Sie buja sie, szekla działa, kompasik raczej w celach ozdobnych niż nawigacyjnych ale jest dobrze. 
     Trzeba jeszcze będzie uszyć ubranko ślicznocie na chłodniejsze dni.